konia i rozglądał się, jakby brodu wypatrywał.<br> Trudno było wprost rozróżnić, co jest słońcem, a co ziemią. Jak pola<br>długie i szerokie dojrzewały zboża, a na niebie biała łuna stała.<br>Powietrze zmętniało jak stara święcona woda w butelce na oknie. Od<br>zaduchu dojrzewania i skwaru łzy kręciły się w oczach, rozum ciemniał,<br>sól wargi ścinała, ale nie stać nas było nawet na tkliwość wobec samych<br>siebie. Nie wiedzieliśmy, czy to prażą nas tak zboża dymiące, czy<br>słońce, które szło krok w krok za nami, mściwe, żółte, oleiste, i<br>kapało na nas. Jechaliśmy przez sam środek tego dusznego dojrzewania, a<br>milczenie stanowiło