Twarz Hindusa przysłaniały festony ściekających gałązek.<br>- Ja bym panu coś zaproponował - zaczął ostrożnie. - Jadę teraz na wesele do radży Ramesha Khaterapii, niech pan ładnie obraz zapakuje i jedzie ze mną, spróbujemy namówić pana młodego, żeby kupił jako prezent.<br>- Nie kupi, on się nie zna, to dla niego nie ma wartości - rozważał zgaszony - ale żeby i w tym dostrzec szansę, pojadę z panem. I tak żyję złudzeniami.<br>- Będę panu pomagał, musimy obraz dobrze sprzedać - powiedział sztucznie dziarskim tonem. - Tam zbiera się cała śmietanka, ludzie zamożni, sama obecność w tym gronie już podnosi pana w opinii delhijskiej, zaczyna się pan liczyć... Chodźmy, najwyższy