w duszący zapach leków i krwi, dobiegające zewsząd jęki, płacz kobiet, ochrypłe ze zmęczenia głosy lekarzy. Szła, gdzie jej kazali, pochylała się nad kimś, dźwigała rannych i trupy. Co chwila zwalniało się któreś z łóżek i zaraz znów ktoś na nim leżał.<br><br>Wreszcie pustych łóżek zaczęło przybywać. Ranni pojawiali się rzadko, komu było sądzone, umarł i został pochowany. Lżej rannych odbierały i ukrywały rodziny, bo już zainteresowali się szpitalikiem sowieci, a bezpieczniej było im nie ufać.<br><br>Dziadek Józef przychodził co pewien czas, przynosząc córkom coś do jedzenia, próbował opowiadać domowe nowiny, ale szybko milknął, przemykał się wśród pomiętych, pokrwawionych prześcieradeł do