wszystkie drzwi w sanatorium, jakby nie były drzwiami, tylko naciągniętą na framugach monstrualną gumą do żucia, trzeszczą okna, wydaje się, że szkło zaraz posypie się u naszych nóg niczym koraliki z zerwanego różańca. <br>Próbuję wyjrzeć przez okno, ale balkon zasłania mi widok na deptak, zresztą mało kto tu spaceruje, wszyscy schodzą do miasta. Trudno się dziwić, że chcą być między ludźmi, między ludźmi zdrowymi, którzy nie rzężą podczas ataków rozpaczy, nie opadają bezsilni na oparcie fotela, żeby trwać tak cały dzień, aż do przybycia zmiłowania. Poza tym, kto by w taki dzień wychodził?<br>To miał być podobno sprzyjający dla mnie klimat