Nie wstąpił. Popatrzył zdjąwszy czapkę i poszedł swoją drogą, jak ludzie powiedzieli - za Maślaną, za Wiślaną, do Celulozy pana Sztajnhagena przy ulicy Łęgskiej. Ale przechodząc przez rynek ujrzał kościółek przysadzisty, stareńki i z kopulastą wieżyczką, można powiedzieć garbaty. Dziad przy wejściu objaśnił, że to starodawny kościół farny. Rzeczywiście, mury miał sfatygowane, a w nich dziury głazami flekowane.<br>- Chodźmy - powiedział cieśla pociągając Szczęsnego za sobą w chłód i półmrok fary. - Postoimy tu trochę przed Panem Bogiem, odpoczniem chwilę...<br>Szczęsny nie mógł się skupić. Słowa modlitwy, jakieś zimne dziś i roztrzęsione, wcale nie koiły. Może za dużo miał ostatnio wrażeń, a może dlatego