stronę bramy, ale co chwilę czyjś bolesny wrzask przedzierał się przez huk wybuchów i czyjeś ciało, wleczone po śniegu, zostawiało za sobą czarny ślad. A pośrodku placu, obok szyn, tam gdzie zrobiło się zupełnie pusto, wokół porzuconej otwartej walizy, z której podmuch wywiał muślinowe strzępy nocnych koszul - podskakiwały grudy śniegu siekane odłamkami. Potem nagle zapadła cisza. Ktoś ukryty za słupem suwnicy zachłystywał się łkaniem, ściskając dziwnie skręconą nogę; ktoś wołał ostrożnie: "Günter! Günter! Gdzie jesteś? Chodź tutaj do mnie, już nie mogę, zabierz mnie stąd..." Ale czarne skulone postacie przywierały wciąż do śniegu, nikt nie wierzył, że już się skończyło, choć