więcej, niż mógł znieść. I miód w słoju... Nabierała go ostrożnie na szklany spodek, napełniając po brzegi. Jeszcze kropla, a spłynąłby na stół. Ręce tańczyły, odfruwały i wracały, miał je tuż przed oczami, dotykały go niemal, trzymały jak na uwięzi. Zląkł się naprawdę, że jeszcze chwila, następny bliski <orig>furgot</> kukułki, skądś z czeluści domu, nie zegara, i nie potrafi odejść.<br>Uciec więc, niech go nawet zauważy; kiedy się puści pędem po schodach w dół, nie dogoni go za nic na świecie. Miał niezawodne nogi i przewagę krótszego pasa bieżni, ona musiałaby kluczyć wewnątrz, nim dostałaby się na kamienny taras.<br>Podniósł oczy