spośród oparów dymu, spośród trzaskających iskier i płomieni, wyskoczył jeździec na koniu. Cwałował jak oszalały, a za nim toczyło się kłębowisko pożaru. Smagał wściekle nahajką. Ludzie patrzyli zauroczeni, zupełnie jakby zwiastun pożogi i nieszczęścia mknął na nich, w głuchym tętencie kopyt, wprost z czeluści piekieł. Spiął konia na brzegu i skoczył do rzeki. Zsunął się z siodła, płynął trzymając się końskiego ogona. Koń wychynął na brzeg, bez ociągania się ruszył z kopyta i zanim właściciel go dopadł, pomknął bez jeźdźca w step. Był to młody Kazach w osmalonej burce. Nadszedł słaniając się ze zmęczenia. Trząsł się, płakał, pokazywał poparzone ręce. Bełkotał