staje się damą, pyta kierowcę, czy może zapalić. Może, ale popiół musi przez okno, zgadza się na to z pobłażliwym uśmiechem. Przed stoiskiem z kwiatami mała scysja. Nie trzeba kupować zbyt drogich kwiatów. Z pewnością ukradną. Bierze i podnosi, i ogląda jakiś na pół zwiędły bukiecik. Najbrzydszy. I znów ta skrajna, prowokacyjna biedność dotyczy jakoś godności i jej, i zmarłej matki. Wreszcie kupuję mieczyki od siebie, dla niej kupuję białe margerytki. Jeszcze nie koniec. Znicze, cztery znicze i mój piąty. Po co? Cztery wystarczą. Coś wstydliwego w tych odwiedzinach, coś nieprzyzwoitego. Jakby tam przy grobie czekała jakaś nieprzyjemna niespodzianka, tam ktoś