Ruszyli. Przez ulice Hamburga zamietli długim korowodem. Sunąc w alarmującym jęku syren minęli ogrodowe przedmieścia, na osiemdziesiątce rwali w stronę belgijskiej granicy.<br>"Osiemdziesiątka w milach daje na kilometry..." - daremnie głowił się u kierownicy Jagiełło mając nad głową, w lusterku, uduchowioną twarz przełożonego w biskupich fioletach.<br>Ledwo minęli zakręt, za którym skrył się graniczny szlaban, budka wartownicza, domek odprawy celnej, ledwo kilku nabożnych strażników zdążyło zdjąć służbowe czapki wobec niespodziewanego błogosławieństwa, udzielonego co prawda w ruchu, lecz z zachowaniem liturgicznej godności, <page nr=446> a już wóz biskupa szedł jak pijany od krawężnika do krawężnika szerokiej szosy, bo osłupiały Jagiełło trzymał wprawdzie mocno kierownicę, ale