upragniona klacz nie nadchodziła, ja zaś już wkrótce stałem się mimo woli świadkiem innej procesji i jakże odmiennych uniesień...<br>Spotkanie<br>Stałem wtulony w płytką wnękę bramy, czując plecami szorstką nierówność glinianej ściany, i pragnąłem wtopić się w nią, stać się niewidoczny dla tych, którzy nadchodzili, wypełniając całą szerokość ulicy, półnadzy, smagający się łańcuchami, a gdy zatrzymywali się raz po raz, wołali:<br>- Szachsej - wachsej!<br><br>i<br>- O, Ali, o, Ali!<br>i widziałem zasychające w spiekocie strużki krwi, którymi spływały ich ramiona i plecy, i ta gwałtowna czerwień odbijała się w ich oczach: płonęły uniesieniem i oddaniem, i nieustępliwą wiarą, że otworzy się przed