zmierzchu nie widać było rysów - twarze majaczyły niewyraźnie jak strzępki mgły. Padli sobie w objęcia, zapłakali razem. <page nr=178><br>18 <br>Pożegnawszy żonę Adam zstępował powoli ze schodów jej domu, nasłuchując, kiedy trzasną drzwi od mieszkania. Róży widocznie również nieśpieszno było rozstać się z odgłosem jego kroków, bo dopiero na samym dole pochwycił stuknięcie zatrzasku. I tedy jednak jeszcze nie zaraz opuścił dom. Oparł są plecami o ścianę, dolna warga obwisła, wydobył chusteczkę, długo wiązał supeł na jednym rogu, wreszcie westchnął głęboko, odprostował się - i poszedł. <br>W bramie spotkał Martę. Pędziła zatroskana, ze spuszczoną głową, przelękła się wpadłszy znienacka na ojca. <br>- Ach, to ty