chwilach, kiedy Róża nie mogła czy nie chciała być z synem. Wystarczyło, by zawołała z daleka - już Władyś pierzchał w środku sonetu jak nierzeczywista istota. Marta czuła, że sercu w brata zajmuje miejsce poślednie - za matką; złakniona wyłącznej miłości, chowała żal do Władysia. <br>Ilekroć miał odwiedzić dom, zapalała się i stygła na przemiany, z tęsknoty, ze szczęścia, z obawy przed upokorzeniem. <br>Kiedy w pierwszym roku jej studiów śpiewaczych zapowiedziano wczesnym latem jego przyjazd - doznała takiego wstrząsu jak nigdy dotąd. Niecierpliwe kroki dudniły już po schodach, gorączkowo otwierano drzwi od przedpokoju, potem Róża wołała: <br>- To on, to on! jest nareszcie... <page nr=151> <br>Jeszcze później