nieszczęściu.<br>Na La Manche przeciągłym krzykiem syren nawoływały się zabłąkane we mgle parowce.<br>W Dauville mgła zdmuchnęła z plaży przybyłych rozkoszować się słońcem letników i morze łasymi językami chłeptało biały piasek, jak zapomniane na talerzu, wystygłe puree z kartofli. Po tarasach hoteli wałęsali się nastroszeni, jakby niewyspani ludzie, z flanelowymi szalami, omotanymi dokoła szyj.<br>W restauracjach, w kawiarniach, w holach hoteli, od rana skowytał już jazz, i niefortunne, półnagie letniczki, ociekające żółtym, trupim światłem żyrandoli, w sukniach, przypominających do złudzenia kostiumy kąpielowe, drgały w synkopach rozkoszy, wczepione jak kraby w piersi otrząsających się nurków-tancerzy.<br>Rankiem z szarego obłoku mgły zygzakiem