przed czterdziestu laty wdzięczne, zgrabne i wytworne; dziś - niby czystej krwi arab zaprzęgnięty do pługa lub jak hrabia w obozie pracy - konają od gwałtu zadanego ich naturze przez kwaterunek. Okna werand zabite dyktą, na tarasach składy rupieci, balustrady balkonów wyłamane, kwaterunkowy lokator gnieździ się w tych półruinach jak szczur. Zaciąga szarówka, mijamy kilka takich pijanych szczurów, pachnie ziemią, coraz bliższą wiosną, topniejącym śniegiem, dokładnie nie wiem, skąd bierze się taki charakterystyczny zapach schyłku zimy, zwłaszcza za miastem. Milena starannie wyszukuje twarde, suche miejsca, gdzie bez ryzyka może stąpnąć kozaczkiem za ileś tam grubych tysięcy, obstalowanym u słynnego szewca; idę za nią