każdej wsi, ale teraz jeszcze mocniej, co było znakiem, że dojechaliśmy na postój obiadowy. "Zajeżdżaj!" krzyczała mama, szynkarz otwierał wielkie, skrzypiące skrzydła bramy wjazdowej i wolnym krokiem powóz zajeżdżał pod szynk. Hop! Przednie koła, szarpnięcie, zgrzytnięcie i tylne, a wóz piszczał i skrzypiał. Jakże żywo wbiło się to zajeżdżania pod szynk w moją pamięć. Zapach koni, tak inny od zapachu stajni w naszym majątku, w wysokim pomieszczeniu półmrok, który sprowokował mnie do zadania pytania: "Mamo, a nie kryją się tu przypadkiem jakieś łotry?" Na co krótka odpowiedź: "Dzieciaczku, nie rób z siebie głupca, jesteśmy u bardzo dobrych, kochanych ludzi, a wy