nieobecności, po tym wielkim artystycznym objeździe, jeśli już nie świata, to w każdymrazie Europy, po tym bombardowaniu mnie pocztówkami, widoczkami z coraz to nowych stolic, eksplodującymi niegroźnie, niby jarmarczne petardy, w moim beztęsknym na nią czekaniu, wciąż tym samym frazesem przechwałki o aplauzie, sukcesie, konkiecie (gdyby to mówiła żywą mową, toby na pewno wyświergotała coś o superfrekwencji i frenetycznej adoracji) i wciąż tym samym minoderyjnym zapewnieniem, że już dość, dość tych stolic, i kwiatów, i waliz, i już aby tylko do mnie, ze mną, i razem w polskie zacisze, w dziki zakątek, w to Gdzieś, co to sama ona namotała ostatniej