Stałem oniemiały, prawie sparaliżowany jak ojciec, przy pościelonym, pustym już łóżku, na którym jeszcze wczoraj leżał Pankiewcz. Długo myślałem, że w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób przyczyniłem się do jego odejścia, jakbym goląc zarost, pozbawiał go tajemniczego, ale istotnego mechanizmu, który utrzymywał go przy życiu. <br>Ojcu natomiast przybyło jeszcze jedno traumatyczne doznanie. Rozcinanie klatki piersiowej, widok zakrzepłej krwi, nieruchomych płuc i serca, w które lekarze pchali swoje zbawcze ręce, opowieści o ciałach już martwych, nieczynnych, leżących w łazienkach na specjalnych katafalkach, o stężeniach pośmiertnych, sinym kolorze skóry - tej opaleniźnie śmierci.<br>Chciał wtedy bardzo, żeby go przenieśli do małej, pomarańczowej salki z