że Andrzej mnie nie akceptował jako aktorki, tymczasem Edward uważa, że jestem ja... a za mną już tylko ciemność. Z zahukanej Elizy, strofowanej przez profesora Higginsa, zaczęłam stawać się kimś, komu wolno wypowiadać własny sąd bez obawy, że przywołają go do porządku. Rozluźniłam się, rozkwitłam, przestałam się bać. Ośmieliłam się troszkę Edwardowi uwierzyć, co bardzo dobrze zrobiło i mnie i mojemu aktorstwu.<br>Zostało mi jednak z tamtego małżeństwa coś bardzo cennego: Marysia. W charakterze córki połączyły się pewne cechy moje i Andrzeja. Ma moją - jakby to powiedzieć - lekkość życia, a jednocześnie precyzję i dokładność ojca. Od Honoraty i Edwarda, którzy ją