naszym gmachu szkolnym są jakieś nici nawiązane albo wysnuwające się ku własnemu życiu. Na dobrą sprawę stał się to już jego przedsionek i nie da się inaczej powrócić do siebie, jak tamtędy. Chcę już iść, tęsknię za czymś, nie wiem za czym, chyba nie za Suzanne. Za jakąś leniwą bliskością, uczuciową wygodą kątów wytartych przez swoje codzienne działanie i przeżywanie. Zaczynam kręcić się na krzesełku, spoglądam na zagarek, wreszcie żołnierz spostrzega, że pora późna, bo trąca mnie i mówi:<br>- No, idziemy.<br>Żegnamy się. Dziewczyna patetycznie kiwa mi głową, jak wspaniałomyślna amazonka obdarowująca swojego jeńca wolnością, człowieczek ledwie mruga oczami, ale za