i nabrzmiałą twarzą wcisnął się w jej wilgotną intymność. Z różową rysą, tym co jest nią najbardziej. Nienasycony, drżąc, wolno zsunął się z łóżka. Nie poczuł zimna podłogi. Nie podniósł na nią oczu, tyle osiągnął, bez słowa powrócił do siebie. Tam na półoddechu dopełnił swego, bez kobiety, sam. Ciężkie przykrycie ugniatało, z buzującego migotania wystrzeliła kłująca pszczoła, wyrastająca z rozżarzonego środka. Za szybko, za krótko. Już różowa chwila odpływa. Została rosa na czole, zlepione palce i mokre od potu powieki. W łazience obmył się w miednicy, starał się nie hałasować. Łazienka zimna i chemicznie wyzywająca. Wytarł krocze ręcznikiem. Wodę wylał do