Przy przechodzeniu jezdni, przy stopniach autobusu, ramię Władysia skwapliwie wyprężone pozostawało nietknięte; kiedy siedli obok siebie, ani skraweczek matczynej sukni nie przylegał do synowskiego płaszcza, kiedy Władysław mówił, pytał, nalegał, wzrok matki przenikał - skupiony - jakieś dalekie, nieprzyjazne obszary. Obcość, nie dostępność, napięcie tajemniczego, fatalnego zamiaru były tak wielkie, że Władyś upadał ze znużenia. Kilkakrotnie chciał porzucić Różę w środku drogi - niechże wykonywa swój straszny zamiar samotnie! Jednak nie porzucił. Bał się, że - cokolwiek wyniknie - ojciec zapyta z czasem zbielałymi wargami: <br>- A ty gdzież byłeś wtenczas, Władysiu? Gzie ty wtenczas byłeś? <br>Pod wieczór znaleźli się w parku. Róża umyślnie siadła na takiej