u drzwi kaplicy. Bo z tego właśnie pokoju dwa czy trzy schodki (nie pamiętam) prowadziły do maleńkiej kaplicy, którą, rozbudowując dom, wystawił syn generała, Tadeusz. W maleńkiej tej kapliczce rzucał się w oczy olbrzymi napis, ułożony na ścianie ze złotych wypukłych liter: "Boże, zbaw Zofię". Zofia była to śliczna i urocza, także bogata (mój teść mawiał zawsze: " można się kochać także w bogatej") żona Tadeusza, z domu Taczanowska, ukochana synowa generała, zwana przez niego "złotą Zosią". Umarła, jak tyle ówczesnych młodych kobiet, na "chorobę piersiową", zostawiając dwoje małych dzieci, moją babkę, Izę z Morawskich Łubieńską, i owego wuja Heńcia, który w