wozie coś<br>trzasnęło, a potem dęba stanął i zarżał tak przedziwnie, że<br>struchleliśmy. Toteż musiał go ojciec sprać jak nieboskie stworzenie,<br>abyśmy mieli śmiałość jechać dalej. Zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na<br>wściekłość ojca. Koń zniósł to, tylko że srodze się na nas zemścił.<br>Ledwie nas wyniósł na wzniesienie, runął w dół, ojcu władzę z rąk<br>wyszarpnął, ziemię pod nogami zgubił i zostaliśmy na jego łasce i<br>niełasce. Przekroczył granicę między cierpliwością a swobodą,<br>wyzwalając się nagle z tego bolesnego pędu wymuszonego batem, i sam<br>sobie nakazując pęd, którego bat nie byłby w mocy wymusić, a wobec<br>którego bat, najwymyślniejszy nawet, powiązany