nie dostrzegam skamieniałych przechodniów, przypatrujących mi się ze zgrozą lub ze zgorszeniem, ruszyłem wolnym krokiem w kierunku kina Sawa, aby tam, w toalecie, dokonać stosownych zabiegów. Przechodząc przez ulicę spojrzałem za niknącym w oddali autobusem, który uwoził w nieznane mych towarzyszy podróży - jenerała, babinę i właściciela piecyka, porwanych nikczemnym podstępem w odwecie za brak pokory.<br>"Ocalony z transportu", nadałem tytuł swej prozie.<br><br>Przywrócenie odzieniu schludnego wyglądu w iście spartańskich warunkach przybytku kina Sawa było zadaniem niełatwym, aczkolwiek wykonalnym. Kawałkami gazety, wyraźnie "Trybuny Ludu", które w jednej z trzech kabin, w zastępstwie rolki papieru, zbawczo wisiały na gwoździu sterczącym jak kolec ze ścianki