pokoju i mebli tonących już w półmroku. Za oknem, na sali, dudniło coś i szumiało jak w garnku przyłożonym do ucha - a tu - środek wszechświata - pokój pusty jak beczka, po której łażą muchy. Słyszał czkawki motorów samochodowych, granie trąbek i rzegot dzbanuszków w kawiarni, a od czasu do czasu przeciągły, wgryzający się w mózg głos dzwonka hotelowego. Chwilami wszystkie te dźwięki zlewały się w jednolity szum, ginęły gdzieś, a na ich miejsce wyłaniało się głośniejsze od dzwonka hotelowego, przeraźliwie głośne: tiki taki, tiki taki budzika "Jaz". Myśli puszczone samopas pełzły wzdłuż ścian, czepiały się szmeru sprężyn w budziku, rozłaziły się po mieszkaniu