ministrantem. Sługą. Nieźle musiała się nad nim natrudzić i osiągnęła to, co było optymalne: jej mąż umierał jako święty skryba. Nie jakiś tam nieszczery nawróceniec, co dawkuje sacrum do swojej twórczości, bo to modne. Wręcz przeciwnie: super gość, który ponieważ umierał na raka, bardzo wolno i świadomie, pozostawił po sobie wstrząsające świadectwo dojrzewania do pięknego człowieczeństwa. Ale co przeżył z tą cholerą, swoją żoną, to przeżył. Nieźle musiała mu dać popalić, żeby tak go odmienić.<br>I oto teraz siedzę sobie na naprawdę kulturalnej biesiadzie, owszem, kradnąc role przypisane prawdziwym artystom, kultowemu poecie i nie mniej kultowemu eseiście, ale trudno...<br>Patrzę na