z ta malarka z kartoflanym nosem. No a potem zginał Henryk i pan Petrie <page nr=53> został już zupełnie sam. Nikt nie miał do niego cierpliwości, był zniszczony, ponury i coraz głupszy. Już nawet ja nie umiałam z nim porozmawiać, na niczym nie potrafił się skupić, mrużył oczy i miał taki tępy wyraz twarzy. Na początku córka przychodziła po niego i starała się go wyciągnąć, to stad, to z jakiejś innej kawiarni albo baru, i ja go prosiłam, żeby poszedł do żony, żeby coś ze sobą zrobił, ale nic nie pomagało. Potem przestał tu przychodzić i upijał się gdzie indziej, bo ja już nie