się okazuje - wszechstronnie wykształcona gospodyni nie zasiada z nami w kucki przy miniaturowym stole wysokości trzydziestu centymetrów. Gdzieżby mogła znaleźć na to czas - bez przerwy biega, podaje, nakłada. Zmienia talerzyki i miseczki. Rozdaje potrawy, uśmiechy, rady, jak mam sobie poczynać z niektórymi mocno orientalnymi potrawami, i znów oddala się.<br> Wcinam z apetytem kilka porcji soba - klusek przywiezionych, jak wszystko do Japonii, z Chin. Znakomite z kawałkami gotowanej ryby. Potykam się, ale mężnie brnę przez szaszimi - surową rybę dającą jedyne odczucie konsumpcyjne, jakim jest doznanie chłodu i smak sosu szoi, którym polewam ją obficie, ułatwiając przełknięcie. Raczę się zawartością potężnej tacy zasypanej wspaniałością