odchodź, jakże inaczej odzyskam wielką odwagę, tak mi niezbędną, abym mogła dalej żyć.<br>Poznałam go podobnie jak mojego męża - w sanatorium, <page nr=90> a dokładniej przed sanatorium na jednej z tych wygodnych ławek, które rozstawiono w cieniu świerków dla mniej energicznych kuracjuszy. Czułam się źle i przeważnie leżałam w łóżku. Kiedy jednak zaborcze, wiosenne słońce zalewało światłem parapet okienny, wstawałam i schodziłam szerokimi schodami w dół przed budynek sanatoryjny, przysiadałam na najbliższej ławce.<br>Przymkniętymi oczyma śledziłam pełznące po przyciętych trawnikach cienie, podnosiłam oczy, aby popatrzeć na ciemne, kopulaste góry zamykające horyzont, na krzewy rosnące nad rzeką, okryte delikatnymi jasnozielonymi liśćmi. Unikałam ludzi. Raziła