się na ekranie, kiedy na nowy rozkaz sonda uniosła się jeszcze wyżej, sięgając granic troposfery, dowodziło, że się mylił.<br>Teraz pole widzenia obejmowało już około czterdziestu kilometrów kwadratowych. Na tym porytym wąwozami terenie wszczął się zadziwiający ruch. W pozornie zwolnionym tempie, co sprawiała jedynie odległość punktu obserwacyjnego, z pokrytych ciemnymi zaciekami skalnych stoków, z zapadlisk i jaskiń wypływały nowe i nowe kłęby czerni, wzbijały się w górę, łączyły i koncentrując się w locie, zmierzały ku ognisku walki. Przez jakieś minuty mogło się wydawać, że ciskane bez ustanku w jej centrum ciemne lawiny przytłoczą ogień atomowy, że zdławią go i stłumią samą