i najrozmaitszych przyrządów. Coś w nim tworzył - lutował, przykręcał, mierzył - ale nigdy nie było wiadomo, co. Nikomu też nie było wolno tam wchodzić, czasami tylko próbowała to zrobić Kazia. Zaglądała do salonu i przesuwała palcem po grubej warstwie kurzu.<br>- Czemu nie pozwoli mi pan tu posprzątać? - pytała patrząc na dziadka zaczepnie. Dziadek, najczęściej z dymiącą lutownicą w ręku, traktował Kazię jak powietrze i nie przerywał pracy. - Niedługo całkiem pan zdziwaczeje. Boże, co za nieszczęście w tym domu. Dobrze, że pani tego nie dożyła. <br>I tym się zwykle kończyło. Dziadek, kiedy jeszcze wszyscy byli razem, tak dominował nad ojcem Jacka, że zawsze