spadł "mazowiecki", czyli wątły. Wracał rozczarowany. To, co jak się spodziewał, będzie czystym żywiołem, okazało się czymś uciążliwym i nieromantycznym. Przykre uczucie niezaspokojenia, tym bardziej że przez środek szosy przekopano już szeroki szlak, szeroki na tyle, że mogły przejechać sanki. Najpierw sanki, a potem przejadą samochody. Niemcy do odrzucania śniegu zagnali ludzi z okolicy. Minął kolumnę idącą z łopatami na ramionach. Za kolumną szedł ksiądz, z ostatnią posługą do umierającego. Na dźwięk dzwoneczka bladego ministranta w zszarzałej komży ludzie klękali w śniegu obsypanym migotem, jakby ktoś rozrzucił tony żelaznych opiłków. I Jassmont ukląkł na jedno kolano. Nad domami, nad ulicami zawisła