jak wysadzony za nami, niepotrzebny już most, od wybuchu groźnych, trzydziestostopniowych mrozów najcięższej zimy dwudziestolecia. Na miejscu wymarzłej aleji nikt już więcej nie posadził nowych drzew. Przestała mnie łączyć z tym, co w latach miedzyńskich było najładniejszego. Teraz, gdy nią odjeżdżałem, w obojętnych oczach okrutnego dzieciaka nie wypuściła liści, nie zakwitła wiosennie, nie pokryła się cynobrem, złotem i czernią soczystych owoców. Nie była już ani taka, jak wtedy kiedy płosząc chmary szpaków galopowałem na kucyku na spotkanie samochodu, którym ojciec przywoził na lato siostrę, ani taka, jak wtedy, gdy biegłem nią z rozpostartymi ramionami na spotkanie brata, ani taka słoneczna i