z ciszy kroków. A kto wie, czy nie zawsze tam stała,<br>z tym rozkwitłym uśmiechem, od dawna gotowym na nasze przyjście. Ten<br>jej uśmiech wydał mi się za radosny jak na pierwsze odwiedziny, w końcu<br>przecież nie znanej jej Anny. Jakby ułożony ze wszystkich uśmiechów,<br>jakie kiedykolwiek na jej twarzy zakwitły. Pomyślałem, że musiał ją<br>wiele wysiłku ten uśmiech kosztować, bo nie pamiętałem już, kiedy<br>ostatni raz ją widziałem uśmiechniętą.<br> Zawstydziły się z lekka obie, lecz matka chyba dużo bardziej od Anny,<br>bo przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, rozjaśniając tym<br>uśmiechem na przemian twarz lub ścinając ją jakby w zmuszonym