kogo czytelnik już zna - a raczej zdaje mu się, że zna.</><br>Egzorcyzmowanie u benedyktynów - choć w zasadzie uwieńczone sukcesem - wzmogło jeszcze niechęć Reynevana do Szarleja, niechęć budowaną, rzec by można, od pierwszego wejrzenia, a zyskującą na ostrości po wypadku z proszalnym dziadem. Reynevan zdążył już zrozumieć, że jest od demeryta zależny i że nie da sobie bez niego rady, że w szczególności operacja wyswobodzenia jego ukochanej Adeli ma w pojedynkę znikome szanse powodzenia. Rozumienie rozumieniem, zależność zależnością, ale niechęć była, dokuczała i złościła jak naderwany paznokieć, jak ukruszony ząb, jak drzazga w opuszku palca. A pozy i wypowiedzi Szarleja pogłębiały ją