ludzkiej niedoli, pohańbienia, cały bezmiar prostej człowieczej męki.<br>W fabryce panowało nieznośne gorąco i ludzie pracowali do połowy nadzy, ociekający potem. Pomiędzy maszynami po sali spacerowali biali majstrowie z batami w ręku i bat co chwila wznosił się ze świstem jak wąż nad zgarbionymi plecami nieopatrznego robotnika i spadał z żałosnym jękiem. Na zgiętych. grzbietach występowały czerwone krechy, jak znaki odrobionych godzin, i pot w tych miejscach zabarwiał się na czerwono. Połowę z górą robotników stanowiły kobiety i dzieci, nieraz poniżej lat dziesięciu, i po ich stężałych od wysiłku twarzach strumienił się pot, wielki jak łzy, jak niepojęte, straszne krople, którymi