Wilna, wymuszonym bodaj przez atmosferę "skandalu" wokół procesu Dembińskiego i towarzyszy, robił wciąż wrażenie ryby na warszawskim piasku: obca mu była "Warszawka", ciągnęło "miłe miasto". Siedział na poranku w pierwszym rzędzie, "piękny, dwudziestosiedmioletni", nastroszony lekko i nieufny, jakby węsząc w słuchanych <orig>elożach</> i w całej tej celebracji jakiś na siebie zamach, przedwczesną i podejrzaną mumifikację, próbę wciągnięcia w kadzidlanym dymie do określonej "koterii" wbrew własnym upodobaniom do indywidualnej, samotnej, niezależnej drogi. Później miałem się przekonać, że był z natury (niektórzy dodawali: litewskiej) nieufny, podejrzliwy i alergiczny na wszelką "przynależność". Czasem na szczęście, czasem mniej.<br>W tych latach w przededniu wojny miałem