czającym się krokiem okrążał fotograf i raz po raz błyskał lampą, robiąc pamiątkowe zdjęcia. Machając rękami musieli go odpędzać jak natręta. Doktor Kapur, w turbanie nieskazitelnie ułożonym w drobne pliski, chwycił dziecinną, miękką jak listek dłoń Doroty Shankhar i zaglądając z nieprzyjemną natarczywością w oczy zaczynał wróżyć.<br>- Kwadraty i prostokąty, zamykają się linie - szeptał - stoły zastawione przez los.<br>- Nie sztuka powiedzieć, jak się wie, kim jest jej papa - protestowała Grace. - Jej powiedz - podtykała dłoń rudowłosej Margit.<br>- Daj spokój, ja nie wierzę - opierała się dziewczyna. Po jej dłoni chwyconej mocnymi rękami chirurga, przechylonej w światło, ściekał zmienny blask bijący z fontanny, która parskała