celem odnalezienia drogi. <br>- Słucham? <br>- Daruj mi miny niewiniątka. Dobrze wiesz, o czym mówię. <br>Reynevan też uważał, że nawęzy będą nieodzowne, nie zsiadał jednak z konia, zwlekał. Był zły na demeryta i chciał dać mu to odczuć. Koń parskał, chrapał, trząsł łbem, tupał przednim kopytem, odgłos tupania głucho niósł się przez zatopioną w mgle knieję. <br>- Czuję dym - oświadczył nagle Szarlej. - Gdzieś tu palą ogień. Drwale albo węglarze. U nich wypytamy się o drogę. A twoje magiczne nawęzy zachowamy na lepszą okazję. Twoje demonstracje również. <br>Ruszył szparko. Reynevan ledwie za nim nadążał, koń wciąż boczył się, opierał, chrapał niespokojnie, miażdżył kopytami bedłki i