tu z dymu sylwetka się wyłoni. Bez koloru, ciemnościami umączona. Brodzi, zatacza się. Rękami twarz przyciska. I drugi uratowaniec, i trzeci... Nikt już nie słucha zakazu. Jeszcze krzyk komendanta milicji: - Sanitariusze!... - Podbiegają mężczyźni w białych kitlach. Młody doktor nimi kieruje. Już ich unoszą, nędzarzy, łazarzy, ciuchy lepkie od nędzy. Przez zator gapiów przebijają się w stronę karetki. A ludzie worki zza pazuchy dobywają i łokciami se drogę torują, bo do lochu, do lochu, gdzie towary zagraniczne i złoto. <br>- Mein Gott... - Podbiegnie Joachim, bo jeszcze jeden żywy trup wyłazi na świat Boży, tańcząc absurdalnie, pcha się tuż na niego. Rękę mu wikary