wobec niego jedynie ułomnością nadmiaru.<br> Przypłaszczony do piasku, z głową aby uniesioną na podłożonych pod<br>brodą dłoniach, poddawałem się obezwładniającej błogości, która<br>napływała z tej z lekka falującej równiny, niewystygłej jeszcze całkiem<br>po wczorajszej kipieli. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że patrzę na to<br>morze ze szczytu tamtych schodów prowadzących ze wzgórza, na którym<br>leżało miasto, do naszego domu. A nawet czułem, jak schodzę schodek po<br>schodku, coraz niżej i niżej, coraz mocniej przytrzymując się<br>spróchniałej poręczy, ku tej równinie morza i pełen skrywanego drżenia<br>staram się odgadnąć, kiedy będzie ten ostatni schodek. Błogość bowiem<br>nigdy nie jest taka jednoznaczna. Toteż wciągała