huty i zakładów chemicznych. Wszyscy z nieodłącznymi teczkami ze skaju, do których ich półprzytomne żony wkładały termosy z gorącą kawą i kilka kanapek zawiniętych w tłusty, wysłużony papier, czasem "Trybunę Robotniczą". <br>Całe miasto było jeszcze pogrążone w śnie. Robotnicy nagle wychodzili spod ziemi, spod śniegu, zawsze osobno, jakby opuszczali tajne zebrania, staruszki niemrawo niczym paciorki różańca przesuwały się w stronę kościoła na poranną mszę, jakieś dziecko wyprowadzało psa na spacer. <br>Nikogo nie mogłem rozpoznać. W niepełnym, niejako wypożyczonym świetle również postaci były niepełne, nieukształtowane do końca, chociaż w tej cząstkowości zawierała się prawda, której wówczas nie umiałem pojąć.<br>W kościele wreszcie