o siódmej trzydzieści pięć.<br>Idę, wędruję i kuśtykam jedną ze ścieżek tej kroniki.<br>Wygolony do trzeciej skóry, wyświeżony i godny, przy lasce jak przy szpadzie, w śnieżnej koszuli ze spinkami z czarno-białego agatu, czarny krawat w srebrny wzór, jak czarny kontusz na srebrnym żupanie.<br>Mijam ślepego skrzypka żebrzącego przy złocistym krzaku forsycji, okrążam klomb tulipanów, przechodzę przez falę podłego zapachu - zatrutych spalinam młodych bzów. Dalej: skrzyżowanie. Światło czerwone, światło żółte.<br>Wresz cie zieleń - kładzie się na zebrze, na jasnych włosach dziewcząt i zagonionych twarzach tłumu.<br>Drzwi otwiera sam Franek.<br>Ciągle jeszcze wielki wesoły słoń, w flanelowej koszuli i czarnym swetrze