Cała ta, wedle ich nomenklatury, dezynfekcja!... - zamilkł na<br>chwilę, jakby coś go ścisnęło za gardło, zanim odezwał się głuchym<br>głosem: - A...u nas się nie opłaci?...<br> - Chryste Panie, czyś pan zwariował?! - zawołałem.<br> Markiz skurczył się wtulając głowę w ramiona i spozierał z<br>szyderstwem, z przerażeniem w wielkich oczach, w rozszerzonych<br>źrenicach.<br> Raptem zadrżały mu wargi, głowa, drżał na całym ciele pod<br>lśniącym czarnozłotym pasiakiem.<br> Twarz miał tak odmienioną, że zrobiło mi się niedobrze.<br> Sam poczułem raptowny lęk, pełznął od markiza i lepił się do<br>mnie.<br> Na moich oczach rosło coś potwornego, zgroza, której nie umiałbym<br>sprostać...<br> Porwałem go za ramiona i