seminarium zaszła zmiana, tak gwałtowna, że stanąłem na rozdrożu, z trwogą myślałem o nadchodzącym kapłaństwie. Odżyły wspomnienia. Z niebytu prawie wróciła twarz mojego ojca, prześladowała mnie dniem i nocą, zwłaszcza nocą budziłem się ze snów o nim przerażony, z uczuciem duszności i impulsem ucieczki. Ta twarz, tak strasznie ostra i zuchwała w wyrazie, łącząca okrucieństwo z drwiną, skrzywiona grymasem zwycięskiego Zła, stała się dla mnie stopniowo wizerunkiem Diabła. Żyłem ścigany przez nią, widząc własną bezsilność, której nie wspierały już modlitwy. Bywało, że w mojej udręce uważałem się za zarażonego ojcowskim opętaniem. Na szczęście Bóg zlitował się nad moją zamroczoną duszą. Ogarnął