ich do pośpiechu, za dnia uwinęliby się w kilka chwil, w gęstych ciemnościach zdawało się, że tracą bardzo wiele czasu. Gdzieś w mroku węszył wilczur, zbliżał się stróż. Chłopcy dygotali, paliło ich do ucieczki, ale żal było czmychnąć nie napełniwszy worków. Płoszył ich każdy szelest, choć sami go wywoływali potrącając łodygi pełznące po ziemi. Raptem błysnęło światełko, stróż zapalił latarkę. Gdyby wiedział, że ostrzegł ich w samą porę! Zarzucili worki na plecy i jęli umykać pod górę z kotliny. Serce łomotało, pot zalewał oczy, ciężki worek gniótł w grzbiet. Porządnie zdyszani wygramolili się z kotliny i poczuli pod stopami step. Jak