i zajaśniał bladym ciałem jak świętojański robaczek. Podszedł bliżej brzegu, przeżegnał się na wszelki wypadek, wziął głęboki oddech i rzucił czarnej wdowie w objęcia. Ogarnęło go jej ciało, falowanie krwi i już płynął w jej ramionach, wyrzucał przed siebie ręce, a ona przyjmowała łagodnie każdy gest. Minął Martynkę, przepłynął obok Bociana, zanurkował pod Soso i już był sam na sam. Z wdową, wolnością, miłością. Sam na sam! Nad głową zawieszone konstelacje i dalej już spokój, cichnący rozgwar lasu. Odbiło mu? Być może. Teraz to mało ważne - płynął wytrwale, wydychał z siebie alkohol, całował twarzą ciepłą toń, poddawał się pieszczotom wody. Cisza