niemal do obłędu. W jednym pokoju poganiał kierownika zespołu orzekającego, zdenerwowanego tak pośpiechem, jak i brakiem przeoczonych przez Lesia pieczęci, w drugim zaś usiłował powstrzymać oczekującego inwestora od zrobienia potwornej awantury. W rezultacie tych poczynań obydwaj nader zgodnie nabrali głębokiej awersji do Lesia, zachowującego się, ich zdaniem, co najmniej niezrozumiale.<br>Koszmar służbowy dobiegł wreszcie końca i za zaopatrzonym w projekt inwestorem zamknęły się drzwi. Po porannym uczuciu szczęścia nie zostało ani śladu. Blady, zmaltretowany, całkowicie wyczerpany Lesio wyszedł na urzędowy balkon i powoli zaczął przychodzić do siebie. Przekonanie, że przyczyną wszystkich niepowodzeń i idiotycznych trudności, tą upiorną kłodą, o którą się