Przejdźmy chociażby kilka sal. Z kredensu, urządzonego z wszelkimi szykanami, wkraczamy do kremowej sali jadalnej. Wspaniałe wazy, olbrzymi dywan perski. Czarną kawę pijemy już w ogrodzie zimowym, przylegającym do sali, wśród palm i egzotycznej roślinności, w wysokiej ośmiobocznej rotundzie z kopią Thorvaldsenowskiego <name type="tit">Merkurego</> pośrodku. Jedyna to pozostałość dawnego pałacu Potockich. Muzykujemy, kwartet, mała orkiestra smyczkowa, obok w zielonej sali muzycznej. Odpoczywamy w dalszych gabinetach, ciesząc oczy pięknym meblem empirowym, zegarem stanisławowskim. Ci parweniusze "narodowego socjalizmu", dla których usłano to gniazdko, umieli podpatrzeć smak wielkopański, potrafiliby się nim cieszyć, niestety - o parę pokoleń za późno i w sytuacji tak przedziwnej, że nie